Rysy były moim dotąd niespełnionym marzeniem. Lubię realizować swoje plany i zdecydowanie nie jestem osobą, która podróżuje tylko palcem po mapie. Przy okazji wyjścia na ten zacny szczyt, miałam okazję świętować swoje urodziny, co dodatkowo pozostanie w mej pamięci na lata. Wyprawę na Rysy odczułam intensywnie. Po pierwsze szlak na Kazbek nie jest oznakowany. Po drugie zasady chodzenia po lodowcu są zupełnie inne niż zasady chodzenia po zwykłych górach. Nawet zimowe doświadczenie chodzenia po szczytach Tatr Wysokich nie jest w tej sytuacji wystarczające. Letnia wyprawa na Kazbek jest trudniejsza niż wyprawa na Rysy zimą. W ramach relaksu wpadliśmy na pomysł, żeby na lekko pójść do poziomu słynnego kościółka Tsminda Sameba, położonego na wysokości 2200 m n.p.m. Sam kościółek nie był naszym celem, ale rozległa polana trawiasta z kwitnącymi żółtymi kwiatami, skąd rozpościerał się niesamowity widok na całą górę Kazbek, a po przeciwnej Relacje z podróży Góry Korona Gór Polski Wyprawa na Rysy od polskiej strony, czyli jak się przygotować i przetrwać całodniową wyprawę po górach mini-IMG_6152 w dniu 16 stycznia 2017 16 stycznia 2017 Za oknami jakoś tak szaro…To dobry moment żeby trochę powspominać, na przykład letni trip Kamila Grzelaka i Kornela Wiśniewolskiego z grupy Belly Boat Polan Droga na najwyższą górę w Polsce jest bardzo popularna, przez co często panuje tu tłok. Część turystów nie jest jednak dobrze przygotowana do takiego wypadu, gdyż wycieczkę na Rysy – ze względu na strome podejście i dużą ekspozycję – poleca się raczej zaawansowanym i obeznanym z górami. Całą trasę poruszamy się . Rysy to cel, który każdy będzie odbierał inaczej. Dla jednych może to być jeden z najtrudniejszych szlaków jakie przeszli, dla innych jeden z wielu łatwych szczytów na których byli. Na szlaku spotkać można również turystów, którzy wybiorą się na Rysy nieświadomi tego, czego mogą się spodziewać. Problemem nie jest opisanie trudności szlaku. W internecie można znaleźć różne opisy. Weźmy jednak pod uwagę, iż to, co dla jednego turysty będzie łatwe, dla innego będzie czymś na granicy możliwości. Należy jednak uznać, iż wejście na Rysy od polskiej strony należy do zadań wymagających, wiodących wysokogórskim szlakiem turystycznym. Nie polecam podchodzenia do wejścia zbyt nonszalancko. W poniższym artykule postaram się przybliżyć charakter samej trasy, ale także podejść do tematu sprzętowo, odpowiadając na częste pytanie “Rysy – co zabrać ze sobą na szlak?”. Wejście na Rysy od polskiej strony – specyfika szlaku Na Rysy można wejść czerwonym szlakiem od strony słowackiej, jak i tym samym szlakiem od strony Morskiego Oka na stronie polskiej. Planując wejście na Rysy trzeba wziąć pod uwagę kilka najważniejszych kwestii, takich jak: nasza kondycja, doświadczenie w chodzeniu po górach czy sprzęt jakim dysponujemy. Kondycja Do pokonania jest ok. 1100 metrów w pionie od Morskiego Oka lub 1500 metrów od Palenicy Białczańskiej. Według czasów podanych w przewodnikach, oznacza to około 8,5 h które poświęcić musimy na wejście i zejście (z / do Morskiego Oka) lub około 12 godzin, jeżeli wychodzimy z parkingu na Palenicy. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę przerwy na odpoczynek czy pobyt na szczycie, może to być 1-2 h dłużej. Na tym szlaku próżno liczyć na samotność (fot. 8academy) Osoba przygotowana fizycznie przejdzie taką różnicę wysokości oraz dystans bez problemu, jednak dla osoby nieprzywykłej do ruchu, będzie to spory wysiłek. Szansa, iż wraz z upływem dnia tempo będzie słabło, jest spora. Warto również wziąć pod uwagę, iż przez większość roku mamy szansę wychodzić czy wracać bez światła dziennego. Trudność szlaku Nie będę odkrywczy – osoba obeznana z górskim terenem skalnym nie będzie musiała nawet korzystać z zamontowanych na szlaku łańcuchów. Jednak dla osoby, która w takim terenie nigdy się nie poruszała, może to być spore wyzwanie. Zwracam na to uwagę, ponieważ w pogodny dzień, w szczycie sezonu, można bez problemu zauważyć osoby, które prawie czołgają się trzymając łańcuchów, kiedy inne przechodzą obok nich jakby szły po chodniku. Szlak na Rysy startuje spod Czarnego Stawu (fot. 8academy) Dodatkowo, warto wziąć pod uwagę odporność na ekspozycję. Nawet osoby super sprawne fizycznie, wytrenowane wytrzymałościowo, zdrowe i tryskające życiową energią mogą stracić całą swą siłę w obliczu “lufiastego” terenu z jakim przyjdzie im się miejscami zmierzyć. Należy pamiętać, że powiedzenie “strach ma wielkie oczy” nie jest tu adekwatne – niestety regularnie zdarza się, że wejście na Rysy kończy się tragicznie. Teren w górnych partiach szlaku dla wielu okaże się trudny, a widoki i widmo tego co może się wydarzyć nie ułatwią wejścia. Za trudne dla początkujących? Rysy nie są jedynym szlakiem w Tatrach na który można się wybrać, jednak rozmawiając z mijanymi turystami można czasem odnieść wrażenie, iż podczas urlopu w Zakopanem można wybrać się wyłącznie na Rysy (no, może jeszcze na Giewont) – a przecież tatrzańskie doświadczenie można zacząć zdobywać podczas przejść innych, łatwiejszych szlaków. Zgadzam się ze stwierdzeniem Janusza Gołąba, że “Rysy to nie jest góra dla każdego“. Dobrze, kończę na tym zdaniu zniechęcanie do wejścia na Rysy. Dalej będzie już tylko konkretnie. Wyjście na szlak Szlak na Rysy startuje znad Czarnego Stawu, do którego dochodzimy ze schroniska przy Morskim Oku. Uwaga: Niezależnie od tego czy startujemy ze schroniska czy z parkingu w Palenicy, zachęcam do wczesnoporannego wyjścia na szlak. Z kilku powodów. Będziemy mogli na podejściu upajać się ciszą, będziemy mieli mniejsze szanse na ewentualne pogorszenie pogody (w górach najczęściej ma to miejsce popołudniu), a w razie wystąpienia jakichś problemów, dysponujemy większą ilością czasu do zmroku. Tłok – generalnie nie do uniknięcia podczas pogodnych dni w miesiącach letnich – napotkamy, zakładając bardzo wczesne wyjście, dopiero schodząc, i to w dolnym odcinka szlaku, gdzie trudniej o „korki”. Opóźnianie startu oznaczać może stanie w tłumnej kolejce na szczyt, szczególnie na odcinkach ubezpieczonych łańcuchami. Na szlak najlepiej wyjść wcześnie (fot. 8academy) Morskie Oko najszybciej obejść idąc szlakiem po lewej stronie stawu. Po dojściu do progu Czarnego Stawu czeka nas krótki ale stromy odcinek szlaku wychodzący właśnie nad Czarny Staw. Tutaj można już poczuć alpejski charakter Tatr. Po prawej stronie znajduje się jedna z większych ścian tatrzańskich – pięćsetmetrowa Kazalnica, popularny cel doświadczonych taterników. Tutaj odchodzi w prawo szlak na Przełęcz pod Chłopkiem, który jest również warty polecenia dla doświadczonych turystów. Szlak prowadzący na Rysy omija Czarny Staw po lewej stronie, aby wejść w średnio-stromą część, którą to szybko zdobywamy wysokość, wychodząc na Bulę pod Rysami. Do tego czasu szlak prowadził wygodną ścieżką, w większości po szlaku ułożonym z kamieni, a jedyną trudnością był wysiłek fizyczny. Za Bulą wchodzimy na Grzędę (od lewej strony), gdzie napotykamy pierwsze fragmenty z łańcuchami, które w górnej części szlaku stają się praktycznie standardem. Tutaj wejście na Rysy przestaje być “górskim spacerem”. W niektórych miejscach budowniczowie szlaku wycięli stopnie. Nie są to stopnie w rozumieniu drabiny czy może schodów, jednak zmniejszają nieco szansę poślizgnięcia. Tzw. Grzęda, to skalne ramię, które prowadzi na prawo od żlebu zwanego Rysą (najczęściej Rysą wchodzi się na szczyt w okresie zimowym). Na tym odcinku szlak posiada długie odcinki wyposażone w łańcuchy i wyprowadza nas na grań w pobliżu samego szczytu. Po przejściu krótkiego odcinka grani (łańcuchy, duża ekspozycja), do pokonania pozostaje już krótki odcinek tuż pod samym szczytem. Jednak nie można się tutaj zdekoncentrować. Wejście na Rysy to w końcówce bardzo eksponowany odcinek szlaku, więc poślizgnięcie może skończyć się tragicznie. Należy również bardzo uważać na to, aby nie zrzucić luźnych kamieni na osoby, które znajdują się poniżej (ta uwaga dotyczy całego odcinka szlaku biegnącego Grzędą). Kilka słów na temat zabezpieczeń Pierwsze sztuczne ułatwienia, w postaci klamer, pojawiły się na szlaku na Rysy w 1886 roku, i od tego momentu cały czas ich przybywa. Ostatnia znacząca przebudowa (wraz z częściową zmianą przebiegu szlaku) miała miejsce w 1996 roku. W tej chwili łańcuchów na omawianym szlaku jest bardzo dużo i ubezpieczają one praktycznie każdy trudniejszy odcinek. Stosuję tutaj zamiennie słowa „zabezpieczenie” i „sztuczne ułatwienie”, jednak prawidłową definicją powinna być ta druga. Łańcuchy czy stopnie ułatwiają nam przejście szlaku, ale nie zabezpieczają przed upadkiem z wysokości do momentu, w którym nie wykorzysta się ich do asekuracji (o tym w dalszej części tekstu). Wierzchołek Rysów po polskiej stronie (fot. 8academy) Zejście z Rysów Szczyt Rysów to 3 wierzchołki, z których północno-zachodni, o wysokości 2499 m leży w Polsce. Wyższy od niego o 4 metry (środkowy) leży na terenie Słowacji. Wejście od strony słowackiej jest łatwiejsze, niż od strony polskiej. Aby uniknąć zatorów, które w pogodne dni napotkamy, z dużym prawdopodobieństwem, można wybrać szlak słowacki jako drogę zejściową. Po słowackiej stronie, na wysokości 2250 m znajduje się schronisko (ok 30 min drogi od szczytu) – przechodzimy przez nie do Doliny Mięguszowieckiej. Szczególnie warto pamiętać o jego bliskości w razie załamania pogody. Sprzęt i potencjalne zagrożenia Wspomniałem już o zagrożeniach takich jak trudności techniczne, ekspozycja, kamienie. Jednak to nie wszystkie niespodzianki, które możemy napotkać na szlaku na Rysy. Niższe temperatury, krótki dzień Wiosną musimy się liczyć z płatami zmrożonego śniegu, które mogą utrzymywać się do początku lipca. Z kolei zalodzenia mogą pojawić się już we wrześniu. Do takich warunków trzeba się przygotować przed wyjściem na szlak. Sam sprzęt (raki, czekan) jest pomocny, jednak nie można zapominać o tym, iż trzeba umieć się nim posługiwać. Samo posiadanie tego sprzętu nie gwarantuje nam bezpieczeństwa. Dlatego czasami, przy złych warunkach, lepiej zrezygnować z wycieczki. Wejście na Rysy naprawdę może poczekać. Nie każdy z turystów jest właściwie przygotowany na to, co czeka go na tym szlaku (fot. 8academy) Kolejną ważną kwestią jest krótki, jesienny dzień. Koniecznie weźmy to pod uwagę przy planowaniu godziny wyjścia i powrotu, jak również czasu potrzebnego na pobyt na szczycie czy niespodziewane sytuacje (załamanie pogody, zatory, zalodzenie itp.). Dlatego niezbędnym wyposażeniem każdego turysty, niezależnie od długości dnia, jest włożona do plecaka czołówka. Autoasekuracja na łańcuchach W tekście o wejściu na Rysy nie może zabraknąć akapitu o autoasekuracji, którą można zastosować na wspomnianych sztucznych ułatwieniach (łańcuchach). Zestaw do autoasekuracji (zwany zestawem do via ferrata) jest konieczny w Alpach i Dolomitach (na specjalnie przygotowanych do tego szlakach). Zestaw do autoasekuracji składa się z lonży oraz uprzęży biodrowej. W Polsce, takie zestaw jest polecany przez TOPR na trudnych szlakach wyposażonych w sztuczne ułatwienia (łańcuchy) na szlaku na Rysy. Jednak niestety do tej pory niezbyt wiele osób korzysta z takiego wyposażenia (2-3 osoby na 100 osób wchodzących na Rysy). Via Ferrata na Rysach (fot. 8academy) Lonża do via ferraty składa się z dwóch ramion zakończonych specjalnymi karabinkami, które podczas podejścia / zejścia, obie wpięte są w łańcuch czy stalową linę. Przy dojściu do końca łańcucha (liny) przepinamy najpierw jeden karabinek do wyższego łańcucha, a następnie drugi karabinek. W ten sposób, w każdym momencie, jesteśmy asekurowani. Dodatkowym, koniecznym elementem sprzętu, który ma podnieść nasze bezpieczeństwo, jest kask . Ma on na celu ochronę przed spadającymi kamieniami, czy urazami spowodowanymi upadkiem z wysokości. Zima nie dla początkujących Ostatnią kwestią, na którą chcę zwrócić uwagę, jest okres zimy, w czasie której wejście na Rysy polecane jest wyłącznie doświadczonym turystom. Konieczne jest posiadanie odpowiedniego sprzętu (raki, czekan, czasami lina), umiejętności posługiwania się tym sprzętem, jak również poruszania się w zróżnicowanych warunkach zimowych (śnieg kopny, oblodzenie, nawisy itp.). Ważna jest również wiedza na temat lawin oraz ratownictwa. Osobom nieposiadającym takiej wiedzy, zdecydowanie odradzam wchodzenia na Rysy w warunkach zimowych. Rysy – co zabrać ze sobą na szlak Przykładowa, sprzętowa zawartość plecaka w drodze na Rysy. (fot. arch. Janusz Gołąb) Wejście na Rysy – lista potencjalnego sprzętu (cieplejsze pory roku, pogoda bezśnieżna): plecak buty trekkingowe / podejściowe skarpety spodnie trekkingowe spodnie membranowe koszulka/ bielizna termoaktywna softshell kurtka membranowa (przeciwdeszczowa) lekka kurtka termiczna (w najcieplejszych porach roku do pominięcia lub zastąpienia bluzą) czapka rękawiczki kask uprząż biodrowa lonża na via ferraty termos lub butelka na wodę batony energetyczne, orzechy czołówka (sprawdź baterie przed wyjściem!) W porach przejściowych (o czym pisałem powyżej) listę koniecznie należy uzupełnić o raki i czekan, a jeśli ich używanie jest nam zupełnie obce, zrezygnować z wyjścia do czasu nabycia większego doświadczenia na łatwiejszych szlakach. Więcej informacji o zimowych elementach wyposażenia znajdziesz w artykułach: “Jaki czekan w Tatry?” oraz “Jakie raki w Tatry?“. Mam nadzieję, iż powyższe uwagi pomogą odpowiednio przygotować się do wejścia na najwyższy wierzchołek Polski. Osobom mniej zaawansowanym uświadomić natomiast, iż konieczne jest zdobycie wcześniejszego doświadczenia po to, aby zminimalizować ryzyko, które podejmujemy chodząc po szlakach wysokogórskich. Osobom doświadczonym tekst ma wyłącznie usystematyzować wiedzę. Do zobaczenia na szlaku! Szanowni Państwo, w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie, w ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Jeśli nie wyrażają Państwo zgody, uprzejmie prosimy o dokonanie stosownych zmian w ustawieniach przeglądarki internetowej. Nie pokazuj więcej tego komunikatu Rayyan Szczepaniak to wyjątkowo bystry 7-latek, który dziś (wtorek 6 października) przeżyje prawdopodobnie największą przygodę w swoim dotychczasowym życiu. Chłopiec (częściowo o własnych siłach, a częściowo niesiony w specjalnym nosidle) zdobędzie dziś szczyt Rysów. Pomoże mu w tym grupa zaprzyjaźnionych górali. Wspinaczka na najwyższy szczyt Polski ma być nie tylko zabawą, ale też... pokazaniem trudnej sytuacji chłopca, który urodził się z wadą nogi. Jeśli nie nazbiera w krótkim czasie pieniędzy na operację w USA grozi mu amputacja nóżki. W chwili, gdy ten tekst trafia na łamy internetowego wydania "Gazety Krakowskiej" mały Rayyan Szczepaniak jest już gdzieś powyżej Czarnego Stawu pod Rysami. Choć chłopiec ze względu na swoja niepełnosprawność nigdy nie zdobyłby wierzchołka Rysów sam, to zawsze marzył o tym, by się tam znaleźć. By zrealizować marzenie chłopca na szczyt postanowili go wynieść Dariusz Pachut i Łukasz Rajba dwójka Rayyana na Rysy, aby pomócChłopiec bardzo pokochał góry. Był ostatnio z Mamą na Kasprowym Wierchu, gdzie wjechał kolejką. Postanowiliśmy, że weźmiemy Rayyana w specjalnym nosidełku i wejdziemy na Rysy, które są jego marzeniem. Akcją tą chcemy nagłośnić zbiórkę pieniędzy na operację w USA, która ma na celu uratować jego nóżkę oraz kręgosłup - mówi ostatnie zadanie jest równie, a może nawet i bardziej ważne, jak samo zdobycie Rysów. Rayyan od dziecka cierpi na wadę kości jednej z nóg oraz wadę kręgosłupa. Polscy lekarze mieli dla niego tylko jedną diagnozę - amputacja i dożywotnia niepełnosprawność. Dzięki uporowi mamy chłopca - pani Oldze - w wieku niecałych dwóch lat Narodowy Fundusz Zdrowia oraz darczyńcy sfinansowali jednak chłopcu pierwsza operację u światowej sławy ortopedy doktora Paleya z USA. Dziś chłopiec ma już jednak 7 lat i już dawno powinien przejść kolejną operację (do dorosłości czeka go ich jeszcze kilka). Niestety koszt leczenia za oceanem to milion złotych. NFZ finansowania zabiegu odmówił. Dlatego rodzina chłopca szuka pieniędzy na własną rękę. - Stan nogi i kręgosłupa Rayyana bardzo się pogarsza. Niestety do tej pory jego zdrowie i przyszłość są uzależnione od zebrania brakującej kwoty. Musimy uzbierać jak najszybciej, bo za chwilę zostanie tylko amputacja i kalectwo do końca życia… Boję się tego każdego dnia - mówi mam Rayyana. - Niestety coraz częściej zdarzają się sytuacje, że nawet plac zabaw nie sprawia radości, nie mówiąc o spacerze. Jest ból… Zdrowa nóżka rośnie dużo szybciej niż chora i niestety przy takim skrócie najbardziej cierpi kręgosłup. Każda wpłata i każde udostępnienie ma ogromne znaczenie. Muszę zrobić wszystko dla mojego synka, póki jeszcze jest szansa uratować nóżkę i sprawić, że będzie w pełni zdrowa. By uciec przed amputacją… Jeśli się nie uda, wtedy cały nasz wysiłek pójdzie na marne. Wszystkie łzy, ból i ciężka praca przestaną mieć znaczenie Tyle już przeszliśmy, nie możemy się poddać! Bardzo proszę, podaruj mojemu synkowi szansę na lepszą przyszłość. Każde wsparcie jest bezcenne, za wszystko z serca dziękujemy - dodaje na rzecz chłopca można wesprzeć tutajPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera W zbiornikach wodnych na Cytadeli nie ma warunków, by ryby mogły znaleźć sobie pożywienie i warunki do życia. ZZM„Prosimy nie wrzucać ryb do zbiorników wodnych w Parku Cytadela” - apeluje Zarząd Zieleni Miejskiej w Poznaniu. Jak się okazuje, ktoś zapewne celowo „zarybia” dwa tutejsze oczka wodne, które jednak nie zapewniają rybom warunków w Rosarium ma już zresztą swoich lokatorów: to ropuchy zielone, gatunek objęty ścisłą ochroną gatunkową. Choćby dlatego niewskazane jest wpuszczanie tam innych zwierząt, które mogą zaszkodzić ropuchom. W sztucznym niewielkim stawie ryby nie mogłyby pojawić się same, ktoś musiał je tam celowo wpuścić. Podobnie jak w stawku w Ogrodzie Wodnym, gdzie ropuch jeszcze nie ma, ale mogą się i tam przenieść. - Stawek w Rosarium jest niewielki, w najgłębszym miejscu ma niespełna metr głębokości, a drugi jest jeszcze mniejszy - wyjaśnia Robert Jankowski z Zarządu Zieleni Miejskiej w Poznaniu. - Skala pojawienia się tam ryb - gatunków inwazyjnych nas przeraża: w ubiegłym roku wyłowiliśmy aż 115 kg bardzo drobnych ryb. Zobacz też: Poznań: Testujemy nową drogę rowerową na ul. Grunwaldzkiej. Zobacz zdjęcia i sprawdź, na co trzeba uważać!W zbiornikach wodnych na Cytadeli nie ma warunków, by ryby mogły znaleźć sobie pożywienie i warunki do życia. Widać to po egzemplarzach wyłowionych przez pracowników Zarządu Zieleni Miejskiej: ryby są niewielkie, wychudzone i po prostu męczą się w warunkach, jakim przyszło im też: Julia Grzyb ma 21 lat i łowi taaakie ryby! Jak się odnajduje... Sprawdź też:Oszuści i naciągacze poszukiwani przez wielkopolską policję. Rozpoznajesz ich?Oni regularnie nie płacą alimentów. Tych Wielkopolan szuka policjaDziesięć najbiedniejszych gmin i miasteczek WielkopolskiMemy na pierwszy dzień szkoły - zobacz najlepsze z nichNauczyciel płakał, jak poprawiał [ZDJĘCIA Z KLASÓWEK]Tak mieszka Robert Lewandowski [zdjęcia]Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Tatry w ostatnich latach zanotowały duży wzrost zainteresowania w kwestii turystyki, także zimowej. Niestety, wzrost zainteresowania tatrzańskimi szlakami pociągnął za sobą wzrost wypadków, także śmiertelnych. Wybraliśmy się na Rysy na wschód słońca. Piotrek, Piotrek i ja. Rozgwieżdżone niebo i chłód nocy zwiastował spektakularną panoramę o wschodzie słońca z najwyższej góry w naszym kraju. Podchodziliśmy sami, każdy swoim tempem. Na szlaku pojawiło się trochę lodu, trochę szadzi – normalka o tej porze roku, przecież był już koniec września. Spieszyliśmy się, byliśmy lekko spóźnieni. Niebo przybrało kolor ultramarynu, po paru chwilach zaczęło bladnąć. Po chwili, przedzierające się zza Lodowego, pomarańczowe płomienie wschodu oblały nas swym światłem na samym wierzchołku. Aby choć na chwilę zatrzymać czas, aparaty fotograficzne poszły w ruch. Pierwszy raz widziałem wschód słońca z tego miejsca. Cisza, spokój. Każdy z nas ma spory bagaż doświadczeń, więc towarzyszyło nam poczucie bezpieczeństwa. Prawdziwa sielanka, a w zasadzie istny piknik, bo i termosik i bułki od Zosi, a i ogórki się znalazły… Szlak na Rysy o świcie (fot. Piotr Deska) Postanowiliśmy pozostać na wierzchołku i poczekać, aż słońce wzejdzie wyżej i choć trochę nas ogrzeje. Po półtorej godzinie zobaczyłem podchodzących z dołu turystów. Po kolejnych 30 minutach spostrzegłem, że w górę idzie dosłownie cały pochód ludzi, a przecież pomimo prawie bezchmurnego nieba, warunki są dla mniej wprawnych piechurów po prostu trudne. Co zresztą jest najzupełniej normalne, bo w górach praktycznie panowała już jesień. Cały wierzchołek oraz cała północna strona gór pokryta była szadzią. W miejscach, gdzie występują cieki wody, skała pokryła się warstwą lodu. Na wierzchołku zaczęło gromadzić się coraz więcej ludzi – czas schodzić w doliny. Na szlaku to samo, czyli tłoczno, a nawet bardzo tłoczno. Schodząc zaobserwowaliśmy, że zdecydowana większość ludzi idąca do góry, słabo radzi sobie na śliskiej skale oraz na odcinkach szlaku, gdzie zabezpieczony jest on łańcuchami. Jedni byli lepiej wyposażeni w odzież i sprzęt, inni gorzej, a jeszcze inni absolutnie beznadziejnie lub wręcz niedopuszczalnie. No dobrze, są łańcuchy, jest czego się przytrzymać,ale nie zmienia to faktu, że trzeba się umieć poruszać w takim terenie. To co zobaczyliśmy na wysokości Buli, czyli już w miejscu, gdzie nie ma łańcuchów, bo jest tam po prostu zbyt płasko, wprowadziło nas w osłupienie. Tuż powyżej Buli szlak przecina ciek wodny. Woda na niewielkim odcinku, dosłownie fragmentarycznie, rozlała się na ścieżkę i oczywiście zamarzła. W zasadzie zero kłopotu i trudności dla człowieka umiejącego poruszać się w górskim terenie i to niezależnie czy ma się raczki czy nie. Po prostu półtorametrowy banał do pokonania. A tu kolejka, deliberacje, dywagacje, różne dziwne sztuki, liny uprzęże i inne cuda i to wszystko w piargu. Jeszcze niżej już, pod Bulą, widzimy kobietę, sparaliżowaną prawdopodobnie otaczająca ją przestrzenią, leżącą, czołgającą się po skale. Tak czołgającą się po skalnej płycie o trudnościach 0. Nad nią grupka ludzi mobilizująca ją, aby się nie poddawała i szła (czołgała?) do góry! W drodze na Rysy bywa dość tłoczno (fot. Piotr Deska) Zimą nie jest lepiej, a zdecydowanie gorzej. Rysy to znane ratownikom miejsce. Co roku dochodzi tu do wypadków, w tym tych kończących się tragicznie. Są to wypadki związane z uprawianiem turystyki pieszej czy narciarstwa, związane w większym stopniu z brakiem umiejętności w poruszaniu się w terenie niż niebezpieczeństwami obiektywnymi. Nie pamiętam, aby tam wydarzył się jakiś wypadek związany z uprawianiem taternictwa. Wraz z przyjaciółmi zauważyliśmy, że uprawianie wspinaczki znacznie poprawia koordynację ruchową, co wymiernie poprawia bezpieczeństwo i kontrolę podczas poruszania się w terenie, zwłaszcza eksponowanym. W grudniu ubiegłego roku właśnie na Rysach o mały włos sam stałbym się wraz z przyjaciółmi ofiarą wypadku. Znajdowaliśmy się już w górnej części żlebu (rysa). Przed nami były dwie osoby, a poniżej pod żlebem kilka podchodzących w górę grup. Nagle zauważyłem powyżej jakiś ruch – bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnych krzyków czy hałasu. Spostrzegliśmy, iż leci wprost na nas plecak. W ułamku sekundy zorientowałem się, że nie jest to plecak, tylko człowiek! Działo się to wszystko dosłownie w kilku sekundach. Zimą w tym miejscu żleb jest wąski i nie ma gdzie uciekać. Znajdowaliśmy się dokładnie na linii upadku. Widząc kątem oka zbliżająca się z ogromną prędkością ciemną bryłę zdążyłem tylko krzyknąć: uciekać pod skałę! Odskoczyliśmy dosłownie w ostatniej sekundzie. Spadający człowiek uderzył w nogę Stefana, co pokazuje jak niewiele brakowało… Z przerażeniem i bezsilnością patrzyliśmy, jak ten człowiek walczy o to, aby się zatrzymać, po czym zniknął nam z oczu za przełamaniem terenu. Pobiegłem na grzędę skąd zobaczyłem, że są przy nim inni ludzie. Nawiązałem kontakt głosowy. Okazało się, że poniżej był kolega ratownik z TOPR. Dla tego człowieka wszystko dobrze się skończyło. Zdziwiło mnie, że tego dnia na portalach społecznościowych chwalił się zdjęciami z zabandażowaną głową siedząc w Morskim Oku! Zszokowało mnie to, bo przecież o mało co nie zginął, o mało co nie pociągnął za sobą innych, którzy również mogli zginąć. Inny wypadek, tym razem z udziałem narciarza, który wjechał w grupę ludzi. Zginęły dwie osoby. Zastanawiałem się ze znajomymi, czy ten człowiek w ogóle rozumiał co się wydarzyło? Tamtego dnia rozmawiałem z ludźmi, którzy byli bezpośrednimi świadkami tego wypadku. A więc turysta ten próbował zejść ze szczerbiny poniżej wierzchołka do żlebu. Teren lekko stromy, tamtego dnia było twardo i miejscowo z polewkami szklistego lodu. Dla kogoś kto potrafi się poruszać w takich warunkach, teren nie nastręczał żadnych problemów. Ten człowiek próbował zejść najpierw twarzą do ekspozycji jak sprawiało to kłopot, to próbował twarzą do stoku, a gdy i to nie wychodziło stanął bokiem próbując zmienić pozycję i spadł. Trasa na Rysy (fot. Piotr Deska) Zarówno latem, jak i zimą widziałem w okolicach Rysów wielu turystów, którzy w ogóle nie powinni się tam znaleźć. Turystów nie umiejących poruszać się w terenie wysokogórskim lub poruszających się na granicy swoich możliwości/umiejętności, co również stanowi zagrożenie. Od kolegów pracujących w górach nie raz słyszałem, że obawiają się chodzić na Rysy, bo można stać się przez przypadek ofiarą wypadku. Założę się, że zdecydowana większość ludzi wchodząca na Rysy zimą nie rozumie jak bardzo różnią się warunki na szlakach po południowej stronie Tatr, od tych po północnej. Tu mała dygresja: wspomniany powyżej Stefan wspinając się trudną i odległą wschodnią ścianą Rysów (z doliny Ciężkiej), będąc w trakcie prowadzenia jednego z wyciągów oberwał termosem upuszczonym przez turystę na wierzchołku! Z kroniki wypadków tatrzańskich Giewont już wszystko widział Turystom siedzącym na wierzchołku Giewontu wskutek nieuwagi spada plecach wprost w północną przepaścistą ścianę. To ściana trudna nawet dla taterników. Dwóch turystów schodzi ścianą po plecak! Całonocna skomplikowana akcja ratowników TOPR ratuje im życie. Selfi nad wodospadem Kobieta pragnie zrobić sobie zdjęcie nad Wodogrzmotami Mickiewicza. Schodzi ze szlaku bo chce mieć zdjęcie jak najbliżej wodospadu. Wskutek upadku z kilkunastometrowego progu do wody ponosi śmierć. Nie wystarczy kupić sprzęt, trzeba umieć jeszcze nim się posługiwać Szlak na Przełęcz pod Chłopkiem. Turysta w schronisku chwali się przed innymi przypadkowo spotkanymi turystami, że zdobył Grossglocknera. Wysokość, jakżeby inaczej imponuje innym, przecież to 3798 metrów, więc wycieczka na Przełęcz pod Chłopkiem to banał. Było ich troje, mieli liny, uprzęże, raki, czekany. Ten, który poprzedniego wieczoru w schronisku przechwalał się swym bogatym doświadczeniem górskim, schodząc z Kazalnicy nie radzi sobie z terenem na szlaku. Traci równowagę i spada. Cudem lina zahacza się o występ skalny. Gdyby nie to, pociągnąłby za sobą pozostałą dwójkę. Tu już nastąpiła cała seria braku umiejętności, nie tylko w poruszaniu się zimą w takim terenie, ale również braku wiedzy, jak prawidłowo realizować asekurację z użyciem liny. Człowiek osunął się w eksponowany teren, a pozostała dwójka nie potrafi mu pomóc. Człowiek umiera wskutek głębokiej hipotermii. Przerażające, że takie sytuacje zdarzają się w Tatrach nie tylko latem… (fot, Michał Bilko) Umawianie na wspinanie Wypadki dotyczą także tych, którzy w góry chodzą się wspinać. Okolice Morskiego Oka. Na serwisie społecznościowym dwójka ludzi umawia się na wspinanie łatwą granią. W trakcie wspinaczki pomiędzy dwojga zupełnie nie znającymi się osobami – co jest najzupełniej zrozumiałe, bo przecież dopiero co się poznali w internecie – dochodzi do sprzeczki, która skutkuje tym, że rozwiązują się i każdy idzie w swoim kierunku. Jeden z nich schodzi samodzielnie z eksponowanej grani, drugi wzywa pogotowie, które udziela mu pomocy i bezpiecznie sprowadza w doliny. Partnerstwo w górach, to „trochę” więcej niż kliknięcie w klawiaturę. Chłopak/dziewczyna mnie rzucił/a Coraz częstszym zjawiskiem jest pojawianie się w górach ludzi w stanie obniżonej kondycji psychicznej czy wręcz depresji. Chłopak mnie rzucił, więc zakochałam się w górach i stałam się cenioną blogerką, tatro-maniaczką, mówiącą innym jakie to odbywam wycieczki, czasami udzielam rad innym mniej doświadczonym – chwali się na internecie dziewczyna. Góry to nie jest miejsce na rozładowywanie, a w istocie rzeczy kompensowanie swych frustracji. Góry to nie gabinet u specjalisty, jak wielu sądzi. Tu trzeba być specjalistą, a wtedy w górach stajemy się bezpieczni. Herosi z czekanem i rakami i z przypiętym na zewnątrz kubkiem na herbatę Motywacja wśród ludzi chodzących w góry jest różna. Częstym powodem jest najzwyklejsze pochwalenie się przed kolegami swoimi osiągnięciami. To rzecz ludzka… Tylko, że i tu należy zachować zdrowy rozsądek, bo jeżeli mój kolega chwali się wśród znajomych, że zrobił to czy tamto w górach, to wcale to nie znaczy, że stać mnie na to samo i że każda droga w górach jest dla mnie. Nie, nie każda. Na tym polega doświadczenie i to jest właśnie znajomość swych możliwości. Leżałem z kolegą na trawie przed schroniskiem w Starej Roztoce. Przysiadł się do nas turysta i spytał się nas, gdzie dzisiaj byliśmy. Odpowiedziałem, że nad Czarnym Stawem (wspinaliśmy się na Kazalnicy na drodze Małolata). Chłopak omiótł nas i otoczenie spojrzeniem gladiatora i stwierdził, że to my lecimy po piwo, bo on był wyżej, na Rysach! Chcąc nie chcąc, wysłuchaliśmy jego opowieści. Wybrał się na Rysy solo, usłyszeliśmy również, że jest tam bardzo trudno i że wchodząc na te Rysy udowodnił przed kolegami i koleżankami z jednego z popularnych forum poświęconych tematyce górskiej, że jest gościem i że właśnie o to chodziło, bo szydzili tam z niego. Przy tym wszystkim dodał, że o mało nie spadł i że niechcący zrzucił kamień na innych ludzi o co mieli do niego nieuzasadnione pretensje bo sami też rzucali! Coś tam wtrąciłem delikatne, że kask w górach, to bardzo przydatna rzecz… Po wysłuchaniu odszedł na Palenicę. Zwróciłem uwagę, że kasku nie miał, ale miał za to raki i czekan, a był to upalny sierpniowy dzień i w ogóle lato było ciepłe. Na jego plecaku dyndał przypięty stalowy kubek na herbatę… Zachodzę w głowę, kto tych ludzi tak uczy, chodzić z kubkami przypiętymi na zewnątrz plecaka, dzwoniącymi niczym barany na polu. Kiedyś w Tatrach takich się nie spotykało… Giewont jesienią i zimą, to wcale nie jest góra dla każdego (fot. Michał Bilko) Nieśmiertelni I tacy w góry przyjeżdżają, co szukają w nich śmierci. Chłopak wieczorem przychodzi do schroniska, świadkowie potem mówią, że było coś w nim dziwnego, że dziwnie mu z oczu patrzyło. Wyszedł i zaginął. Wiosną na jego szczątki natrafiają pracownicy lasu. Byłem świadkiem, gdy kobieta przychodzi do schroniska i pyta się kierownictwa, gdzie są tu góry w pobliżu, bo chce popełnić samobójstwo. W odpowiedzi usłyszała, że schronisko leży w dolinie, z dala od gór, że ma jeszcze długa drogę w górę. Rozczarowana tym faktem wróciła do domu, do bliskich. Mistrz z You Tube’a Po jednej z prelekcji zostałem poproszony przez grupę młodych ludzi, żebym przysiadł się do nich do stołu. Miałem chwilę wolnego czasu, więc to uczyniłem. Dowiedziałem się, że są grupą, która chodzi po górach, również poza szlakami w Tatrach i nazwali się Do Góry Nogami. No pięknie! Po chwili jeden jegomość zaczął reklamować grupę jako taką, co wszystkiego co związane z górami uczą się na You Tube. No ok – myślę – doszkalać zawsze się można, a nawet powinno i internet akurat może tu być przydatnym narzędziem. Ludzie z Do Góry Nogami jednak sprawę szkoleń inaczej widzą. Ze szkoleń na You Tube uczynili swój znak wizerunkowy, czym się chwalili przede mną twierdząc, że szkolenia z kwalifikowanymi, uprawnionymi instruktorami są zbędne, bo wszystko co należy wiedzieć jest w sieci, bądź można nauczyć się tego samemu zbierając doświadczenie. Istotnie ta grupa ma ,,do góry nogami” postawione pewne bardzo istotne kwestie dotyczące bezpieczeństwa w górach. Napiszę krótko. Nie chciałbym chodzić do dentysty, który wie wszystko z You Tube. Miałem ogromne szczęście, że na swej drodze spotkałem Marka Płonkę, Wacława Sonelskiego czy Jana Wolfa, to moi instruktorzy i tu jest kim i czym się pochwalić czy ekscytować. Pięć Stawów zimą (fot. Michał Bilko) Bezpieczeństwo przede wszystkim Proponowałbym chwilę refleksji nad sensem takiego postępowania. Historii związanych z wypadkami, niestety, można przywołać całe mnóstwo. Zima za pasem, a już mamy parę wypadków śmiertelnych. Nie ma co głowy chować w piasek, czy udawać, że nie ma problemu. Jesteśmy krajem nizinnym, wiedza o górach jest płytka, a dostępność sprzętu, który ułatwia trekking duża. Wypadki w górach będą się zdarzać, lecz gołym okiem widać, że problem narasta, a co za tym idzie ilość „niepotrzebnych śmierci”. Nadchodzi zima, dla turystów, którzy zaczynają przygodę z górami czy mają małe doświadczenie zawsze będę polecał szkolenia czy skorzystanie z usług przewodnika. Pozostając w temacie, na koniec polecam wpis mojego serdecznego kolegi Maćka Ciesielskiego, który jest świetnym alpinistą, ratownikiem, w górach pracuje z ludźmi, więc Jego głos jest tym bardziej cenny. MACIEK CIESIELSKI: “Nie lubię czytać, jak ktoś mówi mi co mam robić w górach, uważam, że góry są dla każdego i dopóki nie zagrażamy innym osobom lub w rzeczywisty sposób przyrodzie, możemy sobie robić co chcemy. Dlatego nie zwracam uwagi spotkanym osobom w górach nawet, jak robią największe głupoty, chyba że są z dziećmi i ryzykują ich życie. Długo się zastanawiałem, czy napisać tego posta, ale doszedłem do wniosku, że może kogoś zmusi to do jakiejś refleksji. Weekend spędziłem w moim ulubionym schronisku – w 5 stawach. W sobotę, w przepiękną pogodę, byłem w okolicy Zawratu. Od 1800 metrów był śnieg, rano bardzo zmrożony. Kiedy byłem na Zawracie – na 36 osób (specjalnie policzyłem) tylko 5 miało raki (w tym ja i dwójka moich gości). Przez cały dzień spotkałem tylko kilka osób, które miały czekany w rękach lub przy plecaku. Spotkałem tylko jedną! osobę w uprzęży, z absorberami, w rakach, z czekanem i w kasku. Generalnie ludzi z kaskami przez cały dzień spotkałem dosłownie kilku. W sumie, w zaśnieżonym, stromym (zagrożonym upadkiem) i momentami zlodowaciałym terenie, spotkałem tego dnia kilkaset osób… Bardzo wiele osób było w miejskich butach, lub “adidasach”, czasem zdarzały się jakieś “podejściówki” lub buty ponad kostkę. Wiele osób było słabo ubranych np. bez rękawiczek. Było bardzo dużo biegaczy, totalnie ubranych na lekko i w butach biegowych…. Teoretycznie, każdy niech sobie robi co chce, ale w tych miejscach np. zejście z Zawratu na Hale, jest tak, że każdy upadek kogoś wyżej może sprawić, iż ta osoba “wyczyści” cały podejściowy żleb i ktoś inny na tym ucierpi. Czyli przez naszą głupotę konsekwencje będzie ponosić ktoś inny… Na moich oczach, przy zejściu do “Piątki”, jedna osoba spadając podcięła 2 inne, na szczęście popołudniowy śnieg był na tyle miękki, że się wszyscy zatrzymali. Widziałem kilkanaście grup, grupek, często par, gdzie np. jedna z osób zupełnie sobie nie radziła, zsuwała się na tyłku, miała łzy w oczach lub ogromne przerażenie… Po co? Po co zabierać tam znajomych, rodzinę, partnerów życiowych, jeśli jest to dla nich niebezpieczne i nie sprawia im, przynajmniej w tym momencie, radości? (zaraz się pewnie dowiem, że to chodzi o przełamywanie swoich słabości…) Słyszałem też, na swój sposób szokujące mnie konwersacje. Np. turyści schodzący w kierunku Zawratu, informują tych podchodzących w kierunku Małego Koziego, “że nie da się przejść dalej – oni doszli do Koziej przełęczy i zawrócili” – oczywiście chodziło im o Honoratkę, która była tak zalodzona i z przykrytymi śniegiem łańcuchami, że bez liny jej trawers był bardzo niebezpieczny (czyli znajomość terenu zerowa). Pan na Zawracie startujący w stronę Małego Koziego mówi do znajomych – “widzimy się za 3h w Stawach, zejdę z Koziej ” Oczywiście pan bez raków i czekana, a w tych warunkach samo dojście do Koziej, zajęłoby prawie 3h z odpowiednim sprzętem i doświadczeniem. Zimy w Tatrach trzeba się nauczyć (fot. Michał Bilko) Albo to, pan bez sprzętu idzie już po zalodzonej i zaśnieżonej grani, ma przy plecaku raki, czekan i kask, ale informuje, że on je założy jak się zrobi to konieczne…. żeby nie było, właśnie podszedł na Zawrat od strony Hali… I ostatnie – co mnie martwi i denerwuje najbardziej – w grupie, u kogoś zaczyna występować instynkt samozachowawczy i po zejściu w “adidasach” ze Świnicy, chce schodzić do Pięciu Stawów, a znajomi ciągną go na Halę, bo tamtędy bliżej do auta, bo nie ma być pierdołą, bo przecież jest łatwo, bo każdy tam idzie bez raków… Nie chce prawić morałów, ale ludzie, mamy jedno życie, inni też mają jedno życie, nie ryzykujmy tak, nie jesteśmy nieśmiertelni. Jeśli nie szanujemy swojego życia lub mimo wszystko uważamy się za nieśmiertelnych, to szanujmy innych, a jeśli już macie gdzieś innych turystów, to szanujcie ratowników TOPR – na wszystkich facebookowych grupach poświęconych Tatrom, wszyscy z ogromnym szacunkiem odnoszą się do ich pracy. Lepiej zamiast pisać słowa uznania, po prostu starać się im ograniczać konieczność ratowania w takich warunkach, bo nawet najprostsza akcja łączy się z ryzykiem. Jeśli przyjedziemy w Tatry i warunki nas zaskoczą, bo na dole jest słonecznie i bez śniegu, a wyżej jest pełna zima, to zmieńmy nasze plany – pójdźmy gdzieś indziej, nic się nie stanie, góry nie zając – nie uciekną. Przygotujmy się też trochę do naszej wycieczki, spójrzmy na mapę, sprawdźmy warunki, a nie tylko prognozę pogody, weźmy chociaż jakieś raczki (to w szczególności do biegaczy:-) )Po prostu dajmy sobie szansę na powrót w doliny, do rodziny. 🙂 Ps. i grajmy w Totka, według mnie ludzie w ten weekend mieli tyle szczęścia, bo było tak mało wypadków, że wszyscy powinni zagrać, kilka “szóstek” na pewno będzie trafione. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia bezpiecznie w górach:-)” (Źródło: All Mountains – Maciek Ciesielski, guide & alpinist) Niezniechęconych i świadomych odsyłam do artykułu “Korona Gór Polski: Wejście na Rysy od polskiej strony” gdzie opisany został nie tylko sam szlak, ale również podstawowy sprzęt który ułatwi wejście i podniesie bezpieczeństwo (Uwaga: tekst traktuje o jeszcze ciepłym okresie złotej, polskiej jesieni – nie może stanowić podstawowego źródła wiedzy dla zimowych wejść!).

całodzienna letnia wyprawa na rysy